Vinteco - Dizajn z historią

Lazurowy twist

Lazurowy twist
Dziś znów trochę o tym, że w warsztacie nudy nie ma, a jednocześnie słów kilka na temat ufania intuicji, wiary w ludzi i łamania utartych schematów, zwłaszcza myślenia. Czyli rozkminianie przy odnawianiu 

Tak, tę historię można by opisać w jednym zdaniu. Ale po co?

Już nie raz mówiłam, że podczas renowacji mebli nie można się nudzić. Przynajmniej ja nie mogę. Praca ta, choć z pozoru powtarzalna i monotonna, dostarcza nie tylko regularnych treningów mięśniowych kończyn górnych, ale także stymuluje komórki mózgowe oraz pobudza mięsień sercowy, przyprawiając go niejednokrotnie o palpitacje. 

Podczas renowacji mebli naprawdę wiele się wydarza. Czasem proces przywracania blasku biednym obdartusom jest długi i wyboisty. Często też oczekiwania właścicieli trzeba skonfrontować z potencjałem ich skarbów lub też - zdecydowanie częściej - z ich brakiem. W skrócie - niezły western.
Tym razem będzie prawdziwa bonanza z twistem.



Rozjaśnić mrok


Dwa krzesła trafiły do mnie w stanie raczej typowym, jak na meble z początku XX wieku. Wytarta politura, konstrukcja wymagająca klejenia w kilku miejscach, wysiedziane obicia. Życzeniem klienta było - oprócz potrzeby przywrócenia im stabilności - zdjęcie starej i położenie nowej politury oraz wymiana tapicerki i wszystkiego, co pod nią. Czyli tzw. full zestaw. Co istotne, krzesła miały być jaśniejsze, bez dodatkowego podbarwiania ich bejcą. Sama politura. To też raczej typowe, gdyż obecnie jasne drewno jest na topie i o jak najjaśniejszy jego odcień toczę walki prawie podczas każdej renowacji. Na tym typowość tej meblowej przygody się kończy.

Przypływ zaskoczył turystów

O ile wyższe krzesło po sklejeniu i wymianie politury w miarę bezproblemowo zyskało pożądany wygląd, niższe postanowiło nadać mojej „rutynie” trochę rumieńców. Wraz ze ściąganiem pociemniałego szelaku i jeszcze ciemniejszej bejcy spod spodu zaczął wyłaniać się żywy turkus, który wcześniej w ogóle nie był widoczny. Im więcej skrobałam, tym bardziej „niebieskie” robiło się krzesło. Nie było tu mowy o jakiejś reakcji chemicznej, bo odstawiłam nawet denaturat, którego zazwyczaj używa się do usuwania politury (przynajmniej w mojej pracowni jedynie do tego;)). Najprawdopodobniej więc drewno nasączono kiedyś jakimś impregnatem. Może miało to wzmocnić jego strukturę, może zabezpieczyć przed konsumpcją przez drewnojada, może…
Mając z tył głowy oczekiwania klienta zawzięłam się, by to MORZE, bądź co bądź, pięknie turkusowe, jednak usunąć. Czymkolwiek. Kiedy wszelkie znane mi sposoby usuwania starych powłok zawiodły, zaczęłam grzeszyć. Na pokuszenie wiodły mnie myśli o sodowaniu, piaskowaniu, szkiełkowaniu i innym ... eniu i …aniu, których w warsztacie nie używam, a do uszu innych staram się nie dopuszczać. W porywie wątpliwości umówiłam się nawet na wizytę w zakładzie stosującym takie metody, by w razie czego wdrożyć „odpowiednie” leczenie.



Błękitna krew


I wtedy nastąpił przełom, a jak się później okazało, wszystko wskoczyło na prawidłowe tory.
Podczas (rozpaczliwych już) prac odkrywkowych odpadł kawałek oparcia, ukazując w całym przekroju soczysty turkus. Krzesło przemówiło! I chyba bardziej dobitnie swoich intencji pokazać nie mogło. Ten przekaz uzmysłowił mi, po pierwsze, że krzesło jest niebieskie na wskroś i żadne wodowanie, piaskowanie czy inne -anie tu raczej nie pomoże, a po drugie, że jest to naprawdę coś wyjątkowego i chyba wcale nie tędy droga, którędy próbuję za wszelką cenę iść. Co prawda intuicja cały czas podpowiadała mi wskazany właśnie kierunek, ale jednak myśl o oczekiwaniach klienta była na tyle silna, że chyba właśnie dlatego stałam się oporna i głucha na inne rozwiązania.

Lazur z serca

Postanowiłam jednak wreszcie zrzucić z siebie to lazurowe jarzmo i skonsultować „niespodziankę” z głównym zainteresowanym - właścicielem mebla. W końcu to jego własność, niech sam decyduje, a co. Przyjechał, popatrzył i… zachwycił się, prosząc o jeszcze więcej.
Lazur spadł mi z serca, a zachęcony pierwszą warstwą niepewnie nanoszonego szelaku, z każdą następną ochoczo coraz bardziej wychodził na wierzch i pogłębiał swój odcień. Wyszło zupełnie coś innego, niż wyjść miało, ale tak właśnie się podoba. Mi też.
Nie można było tak od razu?
No właśnie…
Czasem dróg na skróty po prostu nie ma. Trzeba swoje odszlifować, by przetrzeć często już zbyt utarte szlaki. Stare meble kryją wiele tajemnic (i nie zawsze są to mankamenty), a ich właściciele, jak się okazuje, też potrafią nieźle zaskoczyć. 


Ps. Ja wiem, że to „tylko” meble, ale wierzcie mi, kiedy mam na stole pacjenta zdanego na moje umiejętności i oczekiwania właściciela, czuję pełen pakiet prawdziwych emocji, nawet gdy podczas zabiegów nie występują „komplikacje”.


Zostaw komentarz

Imię
E-mail: (Nie opublikowane)
   Strona: Adres strony z http://)
* Komentarz:
Przepisz kod
Please wait...